piątek, 18 listopada 2011

Don Juan Tenorio i jak zawsze jedzenie:)

Dość długo zajęło mi zmobilizowanie się do napisania kolejnego posta, ale  uwierzcie: zaczęła się sesja i brakuje mi czasu:)
4 listopada zadzwoniła do mnie znajoma hiszpanka Cote i wiedząc o mojej chęci pójścia do teatru zaproponowała wspólne wyjście na bardzo znaną sztukę pt. "Don Juan Tenorio", której przedstawienia są silnie połączone ze Dniem Wszystkich Świętych.
Dramat został stworzony w 1844 przez Jose Zorrilla i jest hiszpańską interpretacją mitu o Don Juanie. z domieszką fantastyki. Jest to historia tytułowego Juana, który zakochuje się w kandydatce na zakonnice:P podbijającego jej serce i przy okazji zabijającego tych, którzy mu nie odpowiadają. Rzecz jasna wyrzuty sumienia nie dają mu spokoju, duchy zabitych też, więc jest ciekawie:) przepraszam, za dość banalny opis, ale moje umiejętności pisania o Don Janie maleją wprost proporcjonalnie do ilości zabijanych przez  niego osób...
Nie będę ukrywać, że początek strasznie mi się dłużył, ale może dlatego, że nie jestem przyzwyczajona do chodzenia do teatru na 21, i to bez antraktu do północy, ale ogólne wrażenia są naprawdę pozytywne:)

Na zdjęciu widać Justynę i wyżej wspomnianą Cote.

Jakiś czas temu moja koleżanką Florence zorganizowała babski wieczór z degustacją serów i winem na setki sposobów. Muszę przyznać, że nie uważałam się za jakiegoś ignoranta i wydawało mi się, że sporo serów jadałam. Wystarczyło 10 min i uświadomiłam sobie, że nie jadałam i nie widziałam wystarczająco. Belgowie słyną z przepysznej czekolady, miałam okazję próbować (na głos nie powiedziałam, że nasza wedlowska nie jest gorsza, ale to jest fakt:D) ale w degustacji sera też mają wprawę. Ciepłe bagietki z masełkiem i dobry Camembert popity winkiem to jest to:) polecam! Skończyłyśmy w Badulake, czyli w jedynym klubie, w którym się dobrze bawię. Nie wiem z czego to wynika: to jest mikroskopijne pomieszczenie z beznadziejną toaletą, ale i tak, jak wybieramy się gdzieś potańczyć to kończymy tam:) poniżej zdjęcie "windowe", jakość marna:)


Tydzień temu nasz koleżanka Elodie zorganizowała u siebie kolację dla studentów Erasmusa. Założenie było jedno: każdy gotuje coś od serca i przynosi z dobrym humorem. Tego samego dnia z moimi współlokatorkami spędziłyśmy sporo czasu w kuchni. Justyna zrobiła koreczki i szaszłyki z warzyw, sera i dobrej kiełbaski



 Florence przepyszny makaron z pomidorami i pesto


a ja ciasto czekoladowe.

Duma nas rozpierała, bo zrobienie czegoś smacznego i apetycznie wyglądającego przy tak ograniczonej aparaturze kuchennej jest wyzwaniem...ubicie białek na sztywno bez miksera czy trzepaczki? :) ale dało radę, no i oczywiście trzeba było uwiecznić efekty:P
Ale nastała proza życia...trzeba się uczyć. W nadchodzącym tygodniu mam 2 egzaminy i dwie prace do napisania, także niestety ale muszę już kończyć posta. Jest jednak dobra motywacja: jadę na początku stycznia do kraju północnoafrykańskiego:) ale o tym następnym razem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz