piątek, 28 października 2011

Familiada

W zeszły tygodniu odwiedziła mnie mama razem z Szymkiem. Nie mogłam się doczekać ich wizyty, bo naprawdę za tęsknię za rodziną, znajomymi i ogólnie wszystkim tym co polskie:)
Ochłodziła się nam trochę pogoda i już nie ma upałów. Zdarza się, że pada deszcz, na co w ogólnie nie jestem przygotowana, bo nie wzięłam ze sobą ani cieplejszych ubrań ani tym bardziej parasola. Jednak i tak z tego co mama mówi u nas jest o niebo cieplej aniżeli w Polsce czy w Niemczech, więc nie będę marudzić:)
Tydzień z nimi bardzo szybko minął i już dzisiaj nad ranem wylecieli z Alicante...:( przez ten krótki czas odwiedziliśmy kilka miast m.in. San Javier czy Kartaginę, pokazałam im Murcie i moją fantastyczną uczelnię. Termin ich przyjazdu nie był zbyt dobry, bo cały tydzień miałam na uczelni trochę do zrobienia, więc nie mogliśmy się wybrać do Granady czy Walencji, ale kto wie? Może jeszcze uda im się przyjechać.
 Jak to za zwyczaj bywa podczas wizyt mam, moja mi posprzątała mieszkanie (współlokatorzy się dziwili: czy można sprzątać bardziej niż Oktawia, ano można:P) chodziłyśmy po bazarach, wspinałam się z bratem, ogólnie mnóstwo śmiechu (moja mama jest niesamowita w komentowaniu rzeczywistości, czyli tego co widzi: ludzi, sytuacji czy pogody) a Szymon namówił nas na odwiedzenie wystawy sponsorowanej przez Volvo, i choć byłam bardzo na "nie" to zostałam miło zaskoczona,  no i nie mogliśmy się powstrzymać przed kąpielą w środku nocy w morzu i to na kilka godzin przed odlotem. Zamieszczam kilka zdjęć, ale zrobiliśmy ich całe mnóstwo:)

Chwalą się zebranymi muszelkami:) co by nie mówić niektóre okazy były imponujące.

W Kartaginie bardzo im się spodobało. Tutaj Szymon wypatruje ogromnych statków, a mama czeka bo chce w przybliżeniu zobaczyć roślinność po drugiej stronie, cała mama:)

 Wyglądają na bardzo zrelaksowanych, ale w trakcie wspinaczki padło kilka niecenzuralnych słów:P

 Mama dalej odpuściła, ale my z Szymkiem już nie. Chyba mój brat polubił góry:)

 Kradniemy cytryny:D

Mama odwiedziła mnie na uczelni i postanowiła uwiecznić moje wyjście, na dowód tego, że studiuję (jakby ktoś miał wątpliwości:P)

 Volvo Ocean Race w Alicante

 Uwierzcie mi, ale tak się rozkręcili, że te ubrania co mają na sobie to wylądowały na plażowym kocu:)

Nasze ostatnie wspólne zdjęcie przed wylotem....


A to, tak na odwrót, ich pierwsze zdjęcie z Hiszpanii.

Szykuje mi się sporo pracy na studiach, więc trzymajcie kciuki za moje przyzwoite kaleczenie języka hiszpańskiego. Hasta luego!

środa, 12 października 2011

Spacer po Murcii...

Dzisiaj miałam wolne na uczelni, ponieważ 519 lat Krzysztof Kolumb odkrył Amerykę i Hiszpanie z tej okazji świętują, ponadto dzisiaj jest też święto Matki Bożej z Pilar- patronki Hiszpanii, więc podwójnej fiesty się spodziewałam, ale niestety... widzę, że jest to tylko kolejny dzień wolny od pracy. Nie odbyły się z tego powodu jakiekolwiek wydarzenia kulturalne czy religijne, ludziom tutaj już chyba naprawdę wiele rzeczy "zwisa". Kompletnie nie mogę tego pojąć, ale może za mało tu jestem lub obcy mi jest ten styl życia. Niemniej jednak postanowiłam sama urządzić sobie wycieczkę po Murcii z aparatem w ręku z nadzieją, że a może jednak coś wyjątkowego uchwycę:)
Od strony architektonicznej to miasto cały czas odkrywam i się nim zachwycam, bo moim zdaniem jest magiczne. Niemała w tym zasługa klimatu, bo dzięki temu w połowie października kwitną kwiaty i mogą rosnąć palmy, a ich ilość w Murcii jest ogromna.




Budownictwo też jest podporządkowane upałom, budynki są budowane blisko siebie, co powoduje, że wzajemnie są dla siebie źródłem cienia, który w środku dnia jest bardziej pożądany, aniżeli wygrana na loterii:) wąskie uliczki, które są konsekwencją tego budownictwa mają w sobie tyle uroku, że namiętnie je fotografuję:P



Całe miasto przecina rzeka, która powoli wysycha i zarasta w niektórych miejscach tatarakiem. Jakimś cudem jednak jest w niej dużo ryb i widać wszędzie wędkarzy. Rzeka w mieście to też sposób na wybudowanie ładnych mostów, i moim zdaniem, włodarze Murcii coś o tym wiedzą:)




Murcia jest miastem kościołów, które są tak różne w stylach i tak gęsto rozsiane, że nie sposób ich nie zauważyć i się nimi nie zachwycić. Naprawdę, nie trzeba być wierzącym, aby im ulec. Są to, po prostu piękne świątynie, które moim zdaniem zapierają dech w piersiach. Inną rzeczą jest to, że świecą pustkami a większość ludzi w nich to zwiedzający, ale to odrębna sprawa.
Najbardziej zanana jest oczywiście katedra, która w wysokości ustępuje tylko katedrze w Sewilli. Została wybudowana w gotyku, i nieco rozbudowana w baroku. Stanowi obowiązkowy punkt wycieczek i jest miejscem gdzie się ludzie najczęściej umawiają, bo widać ją z każdego miejsca w mieście.



Jest jeszcze tyle miejsc do zobaczenia, w których nie byłam, tyle uliczek, którymi nie przechadzałam się. Obiecałam sobie, że raz w tygodniu będę wychodzić na spacer i oglądać, zwiedzać ile tylko się da, bo czuję, że ten czas tutaj szybko minie i prędko to tu nie wrócę...

niedziela, 9 października 2011

Smaki Kartaginy

Wczoraj razem ze znajomymi z mieszkania i jeszcze jedną koleżanką odwiedziliśmy Kartaginę, która zrobiła na mnie niesamowite wrażenie . Z racji tej, że koledzy-erasmusi zamieszczają co chwila jakieś nasze zdjęcia na facebook'u, więc można je tam obejrzeć, ja ograniczę swoją działalność w tym zakresie. Skupię się na opowiadaniu:)
Kartagina znajduję się niecałą godzinę jazdy od Murcii na południe, czyli cieplej, moi mili cieplej:) zamieszczam mapkę poniżej, zakreśleniem, za które od razu przepraszam, ale znacie mnie, a w zasadzie moje zdolności w tej dziedzinie, które bywają kompromitujące, ale staram się:D

Wyruszyliśmy tam ok. 10 i już po 11 przekroczyliśmy progi muzeum archeologicznego, które jest moim zdaniem przykładem na to jak można dobrze połączyć nowoczesne rozwiązania z klimatem muzealnych ekspozycji, nie krzywdząc ani historii ani, w tym wypadku, informatyki:)
Muzeum jest nie duże, można w nim zobaczyć rekonstrukcje starożytnych naczyń, łodzi a nawet wiosek. Wszystko to, jak mówiłam, okraszone mulitimedialnymi prezentacjami, które na pewno zrobią wrażenie na niejednym dorosłym, nie mówiąc już o dzieciach. Za dwa tygodnie przyjeżdża moja mama razem z Szymonem, więc koniecznie muszę tam ich zabrać:)
Po wizycie w muzeum, udaliśmy się na obiad. Od kilku dniu miałam ochotę na rybę. Ku mojej uciesze, okazało się, że ryba jest daniem dnia. Tylko pojawiło się pytanie: co to jest "dorada"? Szybko do słownika...i dorada to dorada:) typowa ryba poławiana tutaj w regionie i muszę przyznać, że całkiem smaczna, nie pasował mi tylko tuńczyk na sałacie, którego wsadza się tutaj prawie wszędzie, ale i on był znośny. Poniżej fotografia. Od razu zaznaczam, że ta jedzeniowa rozpiska jest specjalnie dla Sabiny, nie miałam w planach specjalnie się rozpisywać o tutejszym jedzeniu, ale się zobowiązałam:)

Koleżanka Justyna na razie cały czas jest wierna paelli, której ja na razie nie mogę wziąć do ust... nie znoszę ryżu, a i kolor dla mnie mało ciekawy, ale co kto lubi:)

Musze jeszcze dodać, że była jeszcze zupa asturyjska, przyzwoita zupa fasolowa, ale jej zdjęci nie zamieszczę, bo jak je teraz zobaczyłam to z podziwu wyjść nie mogę jak ja to zjadłam, bo wygląda co najmniej okropnie...
Jak to w Hiszpanii, był jeszcze deserek, którego ja zrzekłam się, gdyż uwierzcie mi, nie dałam już rady. 
W ramach tego wypiłam bardzo dobą kawę z mlekiem, i zastanawiam się dlaczego mi ta kawa tak tu smakuje:)
Potem udaliśmy się do portu na wycieczkę statkiem na sąsiedni cypel, na którym znajdowała się historyczna forteca, niewiele było tam do oglądania, ale widoki na morze bajeczne. Zeszliśmy tez na skalisty brzeg, przy którym była grota. Nie udało nam się jej zwiedzić, bo trzeba było wracać na statek, ale zamoczyć stopy to Oktawia musiała:P wychodząc wpadłam do wody, zamoczyłam się, ale i dobrze uśmiałam, bo to było do przewidzenia...


Namówiłam też koleżanki, aby zaznały tejże rozkoszy, bo chyba zapomniałam dodać, że temperatura była powyżej 30 stopni:) 

Po powrocie na brzeg, pospacerowaliśmy jeszcze i wróciliśmy do Murcii, bo nagle okazało się, że dzień się skończył:) 
Wróciłam zmęczona, bardziej opalona i jeszcze bardziej zadowolona:) 

środa, 5 października 2011

Diversidad crea unidad!

Czas najwyższy, aby opowiedzieć trochę o sensie Erasmusa, czyli o ludziach, których się tu spotyka, poznaje. Naprawdę mieszkanka nie z tej Ziemi, wrażenia i sytuacje niespotkane w innych okolicznościach...tak w kilku słowach mogłabym powiedzieć, ale podsunęła mi dużo fajniejsze zdanie siostra zakonna, z którą mam zaszczyt studiować (tak to już jest, że co niektórzy są skazani na wyświęconych kolegów:P), czyli to zdanie w temacie: diverisidad crea unidad...

Należałoby zacząć od moich ludzi w mieszkaniu: informatyk z Burgundii, dziennikarka z Brukseli i ekonomistko-dziennikarka z Wrocławia... Przyznam, że nawet się nie spodziewałam, że ich tak wszystkich polubię.. naprawdę ludzie z cudownym poczuciem humoru i ogromną wyrozumiałością do moich pedantycznych zapędów... poniżej nasz pierwsze wspólne zdjęcie:)

Wybieramy się co jakiś czas na miasto (celowo nie podaję częstotliwości, bo może się okazać, że za często:D) i naprawdę fajnie spędzamy czas i jego upływ mija niepostrzeżenie... mam nadzieję, że przyjdzie nam mieszkać w takiej atmosferze do końca. Chyba, że pokłócę się z Benoit, że burbon to świństwo, z Florence, że czekolada z Belgii to czekoladopodobne pochodne Wedla a z Justyną, że nie Wrocław jest najfajniejszy do studiowania tylko Lublin:) 
Jestem w dość trudnej sytuacji jeśli chodzi o środowisko studiowania, bo jestem jedyna w na psychologii i "skaczę" po grupach, więc z rodowitymi mieszkańcami Hiszpanii trudno mi jest nawiązać jakiś lepszy kontakt, ale pracuję nad tym. Na pierwszy rzut oka, wydają się otwarci i sympatyczni, a to już dobry początek. Uczciwie trzeba przyznać, że wykładowcy wydają się mili...chyba to, że zwracamy się do nich po imieniu skraca dystans. Mogliby tylko mówić wolniej i wyraźniej, i w ogóle po angielsku mogliby mówić, ale nie będę narzekać (zgodnie z sugestią Emilii:P) jest super!
Sami Erasmusi to prawie Włosi lub francuskojęzyczni ludzie, a uwierzcie mi...chyba tylko oni potrafią tak kaleczyć inne języki. Polacy to przy nich lingwistyczni geniusze:)  w dodatku wyróżniamy się "filozoficznym poczuciem humoru" (mały teścik: kto twierdził, że jest ono kryterium dojrzałości? podpowiedź: było na wykładzie z historii psychologii:D) 
Reasumując: ludzie tutaj są różnorodni i tworzą coś na kształt Erasmusowego Ciała, które ma sporo przywar, jednak "coś"  w sobie ma, tylko ja jeszcze tego nie odkryłam...

poniedziałek, 3 października 2011

Nareszcie:)

Witam:)

Moi Drodzy, rozpoczynam nieznaną mi dotąd przygodę...nigdy nie pisałam bloga, więc mam nadzieję, że wybaczycie mi ewentualne błędy i niedociągnięcia, wszak przyświeca mi cel inny aniżeli rozwój "pióra": chcę na bieżąco Was informować  jak spędzam czas, czego mi tutaj brakuje, jakie mam zmartwienia i co wprowadzam do swojego menu:) (specjalnie na życzenie Sabiny:P). Innymi słowy: jak mi idzie na tym całym Erasmusie:)
Jestem już w Murcii od dwóch tygodni i muszę przyznać, że jestem bardzo zaskoczona wszystkim... nie będę czarować, że jest tutaj ze wszystkim cudownie jak z pogodą, bo nie jest. Nie mogę przyzwyczaić, że jak tylko chce coś po zajęciach załatwić to przeszkadza mi ich ta sjesta...po prostu guzik ich cokolwiek obchodzi, zamykają w środku dnia sklep-urząd-dziekanat na 4 godziny i nie ma zmiłuj. Słowo, które do tej pory wydawało mi się cudownym elementem śródziemnomorskiego stylu życia, teraz mnie po prostu wkurza...może dlatego, że ja z tej sjesty nic nie mam? :)
Kolejnym zaskoczeniem, żeby nie użyć słowa rozczarowaniem, jest ich jedzenie... Ile to ja się nie nasłuchałam o ich wspaniałej kuchni, a tu: klops? Żeby chociaż klops, a tu tylko "bocadrillos", czyli po prostu kanapki, serwowane niby jako tapasy. Ale uwierzcie mi, żadne rewelacje te kanapki... poza tym mają skromne jadłospisy w restauracjach. Owszem nie mówię, są restauracje, w których jedzonko jest nieziemsko dobre, ale są tak drogie, że nawet, gdyby moim chłopakiem został syn jakiegoś tutejszego potentata warzywnego to rzadko kiedy byłoby mnie na to stać. A jeśli już jesteśmy, przy temacie warzyw, to one tez nie zachwycają... sporo słyszałam, że region Murcii jest "ogrodem Europy", ale rzeczywistość jest okrutna: morele z Turcji, pomidory z Belgii, a Banany z Ekwadoru.
Kurczę, ale chyba za bardzo narzekam... tak może się wydawać, ale tylko to, co wypisałam mnie irytuje, reszta jest boska:)
 Mam pokój z widokiem na góry, trochę jazdy podmiejskim autobusem i jestem nad morzem, uczelnia jest w miejscu średniowiecznego klasztoru-wygląd ma niesamowity, bardzo pomocni ludzie przy najdrobniejszym zapytaniu, dobrze zapowiadający się wykładowcy, prześmieszni znajomi Erasmusi, mamy październik a ja wygrzewam się w cieniu palm w temp. 30 st. C...więc o czym my tu mówimy...RAJ:)

moja uczelnia
moje pierwsze zdjęcie w Murcii
tyle jak na pierwszy raz, ale kolejne wieści już niedługo.