niedziela, 9 października 2011

Smaki Kartaginy

Wczoraj razem ze znajomymi z mieszkania i jeszcze jedną koleżanką odwiedziliśmy Kartaginę, która zrobiła na mnie niesamowite wrażenie . Z racji tej, że koledzy-erasmusi zamieszczają co chwila jakieś nasze zdjęcia na facebook'u, więc można je tam obejrzeć, ja ograniczę swoją działalność w tym zakresie. Skupię się na opowiadaniu:)
Kartagina znajduję się niecałą godzinę jazdy od Murcii na południe, czyli cieplej, moi mili cieplej:) zamieszczam mapkę poniżej, zakreśleniem, za które od razu przepraszam, ale znacie mnie, a w zasadzie moje zdolności w tej dziedzinie, które bywają kompromitujące, ale staram się:D

Wyruszyliśmy tam ok. 10 i już po 11 przekroczyliśmy progi muzeum archeologicznego, które jest moim zdaniem przykładem na to jak można dobrze połączyć nowoczesne rozwiązania z klimatem muzealnych ekspozycji, nie krzywdząc ani historii ani, w tym wypadku, informatyki:)
Muzeum jest nie duże, można w nim zobaczyć rekonstrukcje starożytnych naczyń, łodzi a nawet wiosek. Wszystko to, jak mówiłam, okraszone mulitimedialnymi prezentacjami, które na pewno zrobią wrażenie na niejednym dorosłym, nie mówiąc już o dzieciach. Za dwa tygodnie przyjeżdża moja mama razem z Szymonem, więc koniecznie muszę tam ich zabrać:)
Po wizycie w muzeum, udaliśmy się na obiad. Od kilku dniu miałam ochotę na rybę. Ku mojej uciesze, okazało się, że ryba jest daniem dnia. Tylko pojawiło się pytanie: co to jest "dorada"? Szybko do słownika...i dorada to dorada:) typowa ryba poławiana tutaj w regionie i muszę przyznać, że całkiem smaczna, nie pasował mi tylko tuńczyk na sałacie, którego wsadza się tutaj prawie wszędzie, ale i on był znośny. Poniżej fotografia. Od razu zaznaczam, że ta jedzeniowa rozpiska jest specjalnie dla Sabiny, nie miałam w planach specjalnie się rozpisywać o tutejszym jedzeniu, ale się zobowiązałam:)

Koleżanka Justyna na razie cały czas jest wierna paelli, której ja na razie nie mogę wziąć do ust... nie znoszę ryżu, a i kolor dla mnie mało ciekawy, ale co kto lubi:)

Musze jeszcze dodać, że była jeszcze zupa asturyjska, przyzwoita zupa fasolowa, ale jej zdjęci nie zamieszczę, bo jak je teraz zobaczyłam to z podziwu wyjść nie mogę jak ja to zjadłam, bo wygląda co najmniej okropnie...
Jak to w Hiszpanii, był jeszcze deserek, którego ja zrzekłam się, gdyż uwierzcie mi, nie dałam już rady. 
W ramach tego wypiłam bardzo dobą kawę z mlekiem, i zastanawiam się dlaczego mi ta kawa tak tu smakuje:)
Potem udaliśmy się do portu na wycieczkę statkiem na sąsiedni cypel, na którym znajdowała się historyczna forteca, niewiele było tam do oglądania, ale widoki na morze bajeczne. Zeszliśmy tez na skalisty brzeg, przy którym była grota. Nie udało nam się jej zwiedzić, bo trzeba było wracać na statek, ale zamoczyć stopy to Oktawia musiała:P wychodząc wpadłam do wody, zamoczyłam się, ale i dobrze uśmiałam, bo to było do przewidzenia...


Namówiłam też koleżanki, aby zaznały tejże rozkoszy, bo chyba zapomniałam dodać, że temperatura była powyżej 30 stopni:) 

Po powrocie na brzeg, pospacerowaliśmy jeszcze i wróciliśmy do Murcii, bo nagle okazało się, że dzień się skończył:) 
Wróciłam zmęczona, bardziej opalona i jeszcze bardziej zadowolona:) 

2 komentarze:

  1. chlip chlip chlip klap klap klap....czy to odłos kapiącej wody z kranu?nie!to odłos moich lez uderzających o klawiature kiedy z usmiechem i zazdroscia (nie bede ukrywac!!) ogladam i czytam Twoj blog... caluje Cie mocno mocno!!a jak przyjedzie Mama z Szymonem to rownie mocno ich wysciskaj w moim imieniu:)pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. ta paella wygląda smakowicie! zdjęcia widziałam na facebooku, są super.

    OdpowiedzUsuń